Ostatnio długie godziny w korkach wypełniał mi audiobook ‘Crazy Rich Asians’. Książka napisana przez Kevina Kwana podbiła listy popularności New York Times, a premiera filmu (w Polsce pod tytułem ‘Bajecznie Bogaci Azjaci’) spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem na świecie jako pierwszy od lat film hollywoodzki z głównymi rolami granymi wyłącznie przez Azjatów. Od razu na początku powiem – męczyłam się, żeby przejść przez fabułę, która jest prosta i trywialna, nie zaskakuje, pełna jest plotek i intryg jak telenowela. Po co? – zapytacie. Jak człowiek przebije się przez powierzchowną warstwę historii typu Kopciuszek czy Mała Księżniczka (a to raczej pochlebne porównanie), to ma okazję przyjrzeć się bliżej życiu najbogatszych – tego 1% w Azji. Chociaż historia ma miejsce w Singapurze, to uważam, że pewne mechanizmy można rozciągnąć na całą Azję i szerzej pojęte grupy bogatych Azjatów.
Azja to jeden wielki kontrast. Obok wieżowców rozwalające się chatki, a wychodząc z pięciogwiazdkowego hotelu wpadamy na stragany z jedzeniem za złotówkę, między którymi przeskoczy czasami jakiś karaluch. Nie zmienia to faktu, że w Azji powstaje coraz więcej luksusowych miejsc, a ludzie ustawiają się do nich w kolejkach. Bogactwo w dużym miastach jest widoczne na każdym kroku. W końcu w Azji są duże pieniądze. Według Verdict, Singapur i Hongkong to miejsca z największym odsetkiem milionerów w Azji, a w skali światowej plasują się odpowiednio na 6 i 7 miejscu po Monaco, miastach szwajcarskich i Londynie. Według cenzusu Welath-X (Billionaire Census 2018) w Azji jest największa dynamika wzrostu ultra bogatych. Chiny odgrywają tu znaczną rolę. Jakby na liczby nie patrzeć, to Azja bogaci się szybko i ma to przełożenie na życie codzienne. Nic więc dziwnego, że książka ‘Crazy Rich Asians’ odniosła taki sukces – opowiada ona o życiu najbogatszych (oceniłabym, że historie w ok. 80% jest prawdziwe i nieprzesadzone), a mnie zainspirowała do podzielenie się własnymi obserwacjami.
Fajne, bo drogie i markowe. Nawet pies ma ubrania od znanych projektantów.
Chyba nigdzie na świecie nie spotkałam się z takim popytem na dobra luksusowe jak w Azji. Nic dziwnego, że marki prestiżowe typu Chanel czy Louis Vuitton walczą o rynki azjatyckie. Tam są liczby: zarówno nominalna liczba klientów, jak i wartościowo pod względem bogactwa i wydawanego dochodu. Niejednokrotnie widziałam długie kolejki ustawiające się do tych najdroższych sklepów. Jak u nas za mięsem w latach 80-tych XX wieku. Kiedy otwierali kolejny sklep Chanel koło mojego biura w Tajpej (nowoczesna dzielnica Xynyi z Taipei 101), to zawsze śmialiśmy się z kolegą z Kanady, że potrzebny jest kolejny sklep, bo z jednego do drugiego trzeba przejść 200 m, a to już za daleko. Panowie zawsze powtarzali, że wystarczy zabrać dziewczynę do LV (= Luis Vuitton) i powiedzieć, że może wybrać co chce, a jest od razu Twoja. Lunche z kolegami z pracy coraz bardziej otwierały mi oczy na otaczającą mnie rzeczywistość. Stwierdzenia i żarty typu „moje aktywa są w torebkach Chanel, moja żona ma ich z 20” albo „lubię zegarki, na razie w kolekcji mam 10 Rolex’ów ” były na porządku dziennym. Do dziś nie zapomnę zdziwienia podczas jednego lunchu z Bangkoku. Kolega z Filipin, koleżanka z Węgier i ja. Pada pytanie: „ Dziewczyny, na weekend wracam na Filipiny i chciałabym kupić mojej dziewczynie prezent. Oglądałem ostatnio torebki z Balenciaga i od Gucci. Którą lepiej?”. My na to jednomyślnie: „Ale jak te torebki wyglądają? Jaki Twoja dziewczyna ma styl? Co lubi nosić?” – „Nieważne, którą markę lepiej?”. Stop. Parcie na marki luksusowe dochodzi to tego poziomu, że nawet zwierzęta domowe będą miały obrożę wysadzaną kryształkami Swarovski’ego czy z przywieszką Hermesa. Stop.
Zakupy sportem narodowym
Czy to wynika z niesprzyjającego wilgotnego klimatu, obawy przed słońcem (skóra musi być jak najbardziej biała!), zanieczyszczeniem powietrza czy po prostu sposobu bycia, życie w Azji w przeważającej części toczy się wewnątrz budynków. To jest biurze, wyrafinowanych restauracjach i centrach handlowych. Centra handlowe i zakupy to ulubiona rozrywka Azjatów. W weekendy trzeba stać w godzinnych kolejkach do wjazdu na parking, a popołudniami trudno nawet przejść przez korytarz. Wszystkich dopada gorączka, jakby jutro miały być święta. W pogoni za najnowszymi kolekcjami na zakupach ludzie spędzają cały weekend. W Hong Kongu całe pielgrzymki udają się pociągiem do pobliskiego Shenzhen na zakupy. Tłumy ludzi z walizkami, bo przecież gdzieś trzeba pomieścić, to co się kupiło i przywieźć do domu, to normalny obrazek. W Bangkoku w centrach handlowych można nawet kupić luksusowe samochody. Bo może pijąc kawę, akurat wymyślimy sobie zakup nowego Porsche czy Ducati (po doliczeniu cła i podatków, samochody i motocykle europejskie są około połowę droższe niż u nas). Nie przeszkadza to jednak, że właśnie w Azji – chyba poza Monaco – widziałam największą liczbę drogich samochodów z najwyższej półki. Pod luksusowymi resortami i hotelami były całkiem normalnym zjawiskiem. Ci bogatsi nie mieszają się oczywiście z tłumem, tylko mają swoje wybrane prywatne salony mody, gdzie osobisty doradca przynosi im najnowsze kolekcje, podczas gdy oni popijają francuskiego szampana.
Czy zauważyliście, że na głównych lotniskach europejskich od kilku lat reklamy są w języku chińskim? I jest ich coraz więcej i więcej. Wraz ze wzmożoną turystyką z krajów azjatyckich rośnie liczba klientów odwiedzających prestiżowe europejskie butiki. Czasami planują oni podróż stricte pod zakupy w Paryżu, Londynie czy Mediolanie. Do tego stopnia, że niektóre butiki wprowadziły ograniczenia ilościowe w zakresie rzeczy zakupionych przez Azjatów, którzy wpadali i wykupowali całe kolekcje.
Jedzenie drugim hobby narodowym
Kolejnym hobby narodowym jest jedzenie. Często połączone z zakupami i wizytami w spa. Wybór restauracji nigdy nie jest przypadkowy: najczęściej oferuje najlepszy widok panoramiczny na całe miasto, znanego szefa kuchni, wyrafinowane jedzenie czy po prostu ‘najlepsze w mieście dim sum’. Ludzie potrafią jechać przez pół miasta w godzinnych korkach tyko dlatego, że akurat tam serwują najlepsza kaczkę.
Pokaż się. To kim jesteś równa się zasobności Twojego portfela.
W Azji to kim jesteś równą się jaką pozycję społeczną zajmujesz i ile zarabiasz. Wielokrotnie bez pardonu miałam pytania o zarobki, sytuację rodzinną (bo małżeństwo to przecież też interes) czy markę sukienki, którą akurat na sobie mam. W dużej części, zwłaszcza pytania z zakresu osobistego, wynikały z troski, czy jestem dobrze ustawiona, a nie wścibstwa i wtykania nosa w cudze sprawy, jakby odebrał to Europejczyk. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Do tego stopnia, że szefowie próbowali roztaczać swój mentoring na Twoje finanse, dzieląc się sposobami na inwestowanie i upewniając, że wspierają swoich podwładnych również poza tematami służbowymi. Nie zmienia to jednak faktu, że człowiek w znacznym stopniu oceniany jest poprzez zasobność swojego portfela i tego, co nosi i gdzie chodzi.
Ważne kogo znasz i gdzie się pokazujesz. Elitarne prywatne kluby
Zwłaszcza tzw. ‘Country clubs’. Przynależność do nich kosztuje dużo. Ale za to można zjeść club sandwich za 50USD. I pokazać się w towarzystwie celebryty, samemu czując się jednym z nich. Mój sarkazm tutaj zaparkuję. Prywatne kluby, gdzie za członkostwo się płaci, a gdzie można spędzić weekend na golfie, w spa, w klubowej restauracji czy chociażby pracując dodatkowo, to bardzo popularny koncept w Azji i pozycja obowiązkowa w budżecie domowym wielu rodzin. Ważne z kim Cię widzą, to miejsce nawiązywania znajomości, które zwłaszcza w Azji są ważne, bo biznes to ciężko wypracowane długoterminowe relacje i znajomości, które często mogą przebić konkurencyjną cenę produktu. Ponadto nie przynależąc do kilku prestiżowych klubów, po prostu nie istniejesz w życiu socjalnym kraju. Jesteś nikim.
Małżeństwo jest biznesem.
Nie mówię, że w Azji nie ma małżeństw z miłości. Chociażby niedawny ślub księżniczki japońskiej z ‘pospolitym’ obywatelem dowodzi, że jest to możliwe. Jednak większość Azjatów postrzega małżeństwo jak interes i inwestycję. Kandydat czy kandydatka musi pochodzić z tego samego kręgu socjalnego, mieć odpowiednie urodzenie, wychowanie, karierę, aparycję. Wygląd zwłaszcza w przypadku kobiet jest ważny, dlatego biznes operacji plastycznych ma się tam w najlepsze. Mąż, który pozywa żonę, bo mu urodziła brzydkie dzieci (oczywiście przed poznaniem się kobieta poddała się operacji plastycznej), to zdarzające się historie. Nas mogą szokować, ale w Azji nie dziwią. W mentalności wielu kobiet, niezależnie jak duże sukcesy będą odnosić na polu zawodowym, to odpowiednie małżeństwo jest wyznacznikiem ich sukcesu. I męski potomek. A sposobów i technik na zainteresowanie mężczyzn mają dużo. Pamiętam jak moja nauczycielka chińskiego z pełną powagą doradzała, że przed randką powinnam udać się do miejsca, gdzie będzie spotkanie i dokładnie je sprawdzić; zobaczyć jakie będzie oświetlenie, żeby odpowiednio pod światło dobrać strój i wybrać stolik, abym wypadła jak najkorzystniej…
Małżeństwo to interes i rodzice mają też tu dużo do powiedzenia. Są oni bardzo protekcjonistyczni, jeśli chodzi o wizerunek i finanse rodziny. Często jest to połączenie fortun i relacji między odpowiednio urodzonymi rodzinami. W krajach, gdzie hierarchiczność wciąż jest silna, nie powinno to dziwić. A fakt, że większość państw de facto nie ma systemów emerytalnych, a na starość ludzie polegają na inwestycjach i dzieciach, otwiera kolejny wymiar w doborze odpowiedniego partnera dla ich dziecka.
Edukacja dzieci najważniejsza. Zapomnijmy o dzieciństwie.
Tym samym przechodzimy do kolejnego elementu – edukacji. To inwestycja nie tylko w dziecko, ale własną emeryturę i prestiż rodziny. Bo przecież dziecko nie może chodzić do pospolitej szkoły. Muszą to być elitarne szkoły o najwyższym poziomie kształcenia: na miejscu lub za granicą. Opcjonalnie szkoły międzynarodowe. W każdym razie tam, gdzie czesne jest wysokie, a zajęcia wypełniają cały dzień. Presja ze strony rodziców i szkoły na bycie najlepszym powoduje, że dzieci od najmłodszych lat spędzają czas wyłącznie na nauce, często żyjąc w stresie kolejnych egzaminów i oczekiwań. Na placu zabaw ich nie spotkasz (zresztą place zabaw nie są powszechne), co najwyżej w country club podczas rodzinnego niedzielnego obiadu. Gdzie mogą się bawić z odpowiednimi dziećmi. Studia natomiast już obowiązkowo za granicą: głównie Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie.
Dzieci wychowywane wyłącznie przez nianie.
Instytucja niani i służby ogólnie jest w Azji dużo bardziej rozpowszechniona. Wynika to z faktu, że koszty pracy są niższe, a różnice w społeczeństwach azjatyckich dużo bardziej widoczne. Musi więc być przynajmniej jedna niania. Zajmuję się ona dzieckiem przez cały czas, często mieszkając z rodziną. Dzieci w Azji większość czasu spędzają w szkole i na zajęciach dodatkowych, po czym zajmują się nimi właśnie nianie. Rodzice natomiast udzielają się w tym czasie w pracy, gdzie godziny pracy są długie, na kolacjach i imprezach służbowych, w prestiżowych klubach i na balach charytatywnych. Do tego stopnia, że koleżanka (pochodząca z Europy) słyszała wymówki od swojego męża (Azjaty), że za dużo czasu poświęca ich córce – przecież od tego są nianie!
Służba.
Koncepcja mało popularna w Europie, w Azji całkiem powszechna. Zwłaszcza w krajach, gdzie podstawowe zarobki są niskie jak Tajlandia czy Filipiny albo napływ siły roboczej z biedniejszych krajów regionu wysoki jak w Hong Kongu. Poza nianiami często mamy do czynienia z pomocami domowymi tzw. maids (czasami te dwie role się łączą), które mieszkają z rodziną 24h na dobę. Podobnie prywatni kierowcy są dyspozycyjni i zawsze pod telefonem. Fanaberia pomyślimy. Ale jak spojrzymy na realia krajów, to należy się podwójnie zastanowić. Często mówimy o miejscach, gdzie system komunikacji publicznej nie istnieje, a dzieci do szkoły czy na zajęcia musza dotrzeć. Do tego porwania w niektórych krajach (jak zwłaszcza dziewczynek na Filipinach) są na porządku dziennym. Gdzie znalezienie parkingu graniczy z cudem, a przecież nie będzie się szło daleko w upale, kiedy wybieramy się na elitarną imprezę. Poza tym kierowca może załatwić kilka spraw, odebrać dokumenty, zawieźć żonę na masaż. Gdyby nie ta praca, to rodzina kierowcy często by głodowała. Potrzeba czy luksus – kwestia indywidualna, ale jest to koncepcja rozpowszechniona w wielu krajach azjatyckich. Ogrom zjawiska widać zwłaszcza w Hong Kongu w niedzielę – dzień wychodny dla pomocy domowych, które najczęściej pochodzą z Filipin. Tabuny kobiet odpoczywają i spędzają wspólnie czas na ulicach miasta, często rozkładając kartony i po prostu grając w gry i wspólnie biesiadując. Europejczyk, idąc ulicą, ma wrażenie jakby właśnie trafił do obozu dla uchodźców.
O książce jeszcze raz
Książka ‘Crazy Rich Asians’ przedstawia tych najbogatszych z najbogatszych, tam poziom zostaje wyniesiony na prywatne wyspy i samoloty, ale mechanizmy postępowania pozostają takie same. Ponadto w książce można dostrzec jeszcze konflikt między Azjatami z Azji a ABC (=American Born Chinese), miedzy starą elitą, która raczej stara się nie rzucać w oczy, a tzw. nowymi pieniędzmi. Pokazane jest z jaką łatwością wydawane są pieniądze. Jak życie toczy się wokół wydarzeń społecznych. Jak wyglądają relacje rodzinne. Jak ważny jest status. Z pewnością stanowi wgląd w świat pieniędzy i życia w Azji, jeśli ktoś się przebije przez fabułę powieści.