Sylwester to dla wielu specjalny okres w roku. Jedni preferują spędzić go w gronie najbliższej rodziny lub przyjaciół, inni na szampańskiej imprezie. Dla mnie był to zawsze okres, kiedy starałam się wykorzystywać wolne dni i podróżować, a Nowy Rok witać w niecodziennych okolicznościach. Wykorzystywałam fakt (i miejsce) pracy za granicą, podziwiając fajerwerki Taipei 101. Odwiedzałam znajomych, których nie widywałam na co dzień, jednocześnie zachwycając się sztucznymi ogniami nad plażą Copacabana, cała ubrana na biało i przeskakując o północy siedem fal. Spotykałam się z przyjaciółmi na wspólnym wyjeździe narciarskim albo degustując włoskie wina w Toskani. Jednak zawsze były to kierunki bardziej słoneczne niż Polska.
Raz postanowiłam zrobić inaczej. Wybrać się na daleką północ. Zawsze chciałam zobaczyć zorzę polarną. A doświadczenie nocy polarnej dodatkowo mnie pociągało. I tak padło na północ Norwegii! Arktyczne okolice oprócz samej zorzy polarnej oferowały dodatkowe atrakcje: możliwość jazdy psimi zaprzęgami czy spania w hotelu ze śniegu. Będę mogła doświadczyć zimy w pełni! A więc – Arktyczny Sylwester!
Moi znajomi z powątpiewaniem i bez entuzjazmu przyjęli mój pomysł. Po co się pchać, gdzie jest bardzo zimno, temperatury spadają porządnie poniżej zera, a przez cały czas nie zobaczy się dnia? Ostatecznie pojechałam sama. I nie żałuję! Arktyczny sylwester (czy w ogóle pobyt w okolicach koła podbiegunowego zimą) ma wbrew pozorom wiele do zaoferowania. I wcale nie jest tak zimno! De facto, temperatury w Polsce spadły wtedy do -20, podczas kiedy w Tromso mieliśmy około 0 stopni. Los zakpił sobie po raz kolejny 🙂
Swoją podróż zaczęłam od krótkiego pobytu w Oslo, które stanowiło jedynie przystanek po drodze na północ kraju. Okres między Świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem jest w Norwegii, podobnie jak na całym świecie, czasem spokojnym. I tu nie różniło się. Pozamykane sklepy, niewiele ludzi na ulicach, miasto sprawiało wrażenie wymarłego. Krótki spacer po ulicach doprowadził mnie do przeświadczenia, że chciałabym wrócić tu kiedyś latem, kiedy strefa doków – Aker Brygge – musi tętnić życiem. Znajdująca się w centrum, położona nad wodą strefa loftowych apartamentów i biur, a wraz z nimi niezliczonej liczby restauracji i barów, od razu przypadła mi do gustu. I faktycznie – po kilku latach dotarłam tu w pełni lata – i nie zawiodłam się. W okresie zimy spacer po głównych atrakcjach jak pałac królewski, miejsce wręczenia nagród Nobla, starówka, wystarczyły by wypełnić popołudnie przez lotem do Tromso na północy kraju.
Tromso oddalone jest od Oslo o dwie godziny lotu. 1700km na północ. W tym zakresie Norwegia przypomina mi moje ukochane Chile, gdzie szybciej dotrzemy do sąsiadów niż podróżując wzdłuż kraju. Tromso to główne miasto koła podbiegunowego i centrum administracyjno-kulturowe północnej Norwegii. Po Murmańsku i Norilsku (oba miasta w Rosji) to trzecie największe miasto strefy arktycznej. Znajduje się 350km na północ od koła podbiegunowego i zamieszkuje tu prawie 77 tysięcy ludzi, a liczna mieszkańców wciąż rośnie! Nie tylko to, że miasto się rozwija i rozrasta, kolejnym zaskoczeniem był dla mnie klimat. Spodziewałam się srogiej zimy i mrozów, które odstraszyły wielu moich znajomych, a de facto było tu cieplej niż w Polsce! Nawet padał deszcz… To za sprawą położenia w strefie wpływów ciepłego prądu. Jest tu cieplej niż w innych miejscach o tej samej szerokości geograficznej, a średnia temperatura w grudniu to -2,6 stopnia!
Tromso to przede wszystkim jednak urokliwe miasteczko. Położone nad wodą, z tradycyjnymi białymi drewnianymi domkami (de facto znajduje się tu najwięcej drewnianych domów w północnej Norwegii). Najstarszy pochodzi z 1789 roku!
W okresie zimowym słynie ze wspomnianej zorzy polarnej, najlepiej widocznej poza miastami, z dala od cywilizacji. Dlatego też po krótkim spacerze po mieście, wyjazd o oddalony o 75 minut drogi Camp Tamok. A tam pośród arktycznych gór nauka prowadzenia psich zaprzęgów. Dzielimy się na dwójki, jedna osoba siada na saniach, druga prowadzi. W połowie drogi zamiana. Czołówka na głowę i ruszamy. W mrokach nocy rozświetlanej przez iskrzący się śnieg. Dzisiaj niestety niebo nie jest nam dane zobaczyć zorzę polarną, ale gwiazdy są niesamowite! Bardziej można je jednak podziwiać, siedząc na saniach, bo prowadzenie psich zaprzęgów wymaga skupienia na drodze. Czy ta droga musi być taka kręta i wyboista? Co chwila trzeba balansować na saniach. Nigdy nie myślałam, że na psich zaprzęgach można tak zasuwać! A jednocześnie tak się zmęczyć. Zaprzęgi mogą przemieszczać się 16 – 23km/h! W sumie przemierzamy około 15 kilometrów wśród arktycznej scenerii i wracamy do obozowiska, gdzie w tradycyjnymi namiocie Sami ogrzewamy się przy ogniu i lokalnym jedzeniu. Dziś gulasz z renifera. Zaostrzony zimnym powietrzem i emocjami apetyt powoduje, że jest to najlepsze jedzenie! Mniami! O północy, po 7 godzinach, wracam do Tromso.
Następny dzień też jest pełen wrażeń. Bo co można robić zimą w strefie arktycznej? Czemu by nie popłynąć łódką, kiedy zimno i ciemno? Kto by nie marzył o zimnym wietrze i kołyszącym się na falach jachcie? Ale jak ma się możliwość obejrzenia wielorybów z bliska, to wszelkie niewygody schodzą na drugi plan. Z samego rana udaję się do portu. Jest ciemno jak w środku nocy. Zaczynam przekonywać się na własnej skórze, jak to jest, gdy ciągle jest noc. Nie jestem pewna, gdzie będzie łódka, więc przychodzę za wcześnie. Załoga dopiero przygotowuje się do wypłynięcia, ale nie pozwalają mi marznąć na zewnątrz i zapraszają na wspólne śniadanie. Przy porannej kawie pytam się, ‘czy ciężko jest mieszkać, mając ciągle noc polarną?’. Odpowiedź: ‘Nie, można się przyzwyczaić. Tylko trzeba uważać, kiedy zaprasza się kobietę na noc, bo ryzykujesz, że będzie u Ciebie przez 3 miesiące..’ Tym samym poznaję nie tylko lokalną gościnność, ale i lokalny dowcip.
O 9 rano wypływamy na sześciogodzinny rejs w poszukiwaniu wielorybów. Po drodze podziwiamy ośnieżone arktyczne góry i fiordy. Około 11 zaczyna się szarzyć, a my dobijamy do celu. Do 1 będziemy mieć tą namiastkę światła i możliwość spostrzeżenia tych ssaków. Oprócz nas są jeszcze 3 łodzie – tłumów nie ma. Co jeszcze bardziej podkreśla wyjątkowość tego doświadczenia. Na naszej łodzi jest około 9 osób, mimo że jacht mógłby pomieścić znacznie więcej pasażerów. Ale stawia się na jakość, harmonię i koegzystencję z przyrodą. Nie chodzi tylko o to, żeby zrobić sobie selfie, ale jak najwięcej dowiedzieć się o tych wspaniałych zwierzętach i w jak najmniej stresujący dla nich sposób, móc je obserwować. Gasimy silniki. Nasz kapitan potrafi godzinami opowiadać o wielorybach i żeglowaniu. Nic dziwnego, to jego całe życie od dzieciństwa, a historii zna wiele. Gdyby nie zimno, które w końcu zaczyna dokuczać, mogłabym jeszcze przez kilka kolejnych godzin podziwiać majestat i dostojność tych stworzeń. Zwłaszcza, że prezentują się w swojej całej okazałości zaraz obok naszego statku. Są wszędzie! Na lunch świeżo złowiona przez załogę ryba – a już myślałam, że nic nie będzie mi tu bardziej smakowało niż gulasz z renifera. Myliłam się 🙂
Powrót do Tromso i przenoszę się na trochę większy statek, czyli prom Hurtigruten, gdzie spędzę kolejne dwie doby. Akurat mamy dziś Sylwestra, więc po zaokrętowaniu udaję się na uroczystą kolację, a następnie szampana na głównym decku z widokiem na Tromso. O północy podziwiam fajerwerki, po raz pierwszy za kołem podbiegunowym! Wypatruję wciąż zorzy polarnej, pojawia się dosłownie na 10 sekund i tyle by jej było. Mam jeszcze kilka dni, więc nie tracę nadziei, że jeszcze się uda.
Rejs promem okazuje się lepszy niż się spodziewałam. Widoki, mimo że zimowe i nie w pełnym słońcu, wciąż są wspaniałe. Moja wyobraźnia działa i oczom ukazuje się piękno letniego krajobrazu. Wspaniale byłoby tu wrócić w czerwcu, kiedy dla odmiany mamy do czynienia z białymi nocami. Fiordy, arktyczne góry, ośnieżone szczyty i surowość północnego krajobrazu towarzyszą nam po drodze. Można podziwiać w cieple z przeszklonego dziobu promu. Wczesnym popołudniem dobijamy do Honningsvag. Jest koło 1 po południu, a wokół noc i ciemno. Wyruszamy o oddalonego o niecałą godzinę drogi Nordkapp. Przylądek północny położony jest na 71° północnej szerokości geograficznej i stad już ‘tylko’ 2093 km do bieguna północnego! Droga powinna zająć około pół godziny, ale nam schodzi się godzina. Jeden z samochodów po drodze ześlizgnął się do rowu, a wszyscy solidarnie postanowili pomóc. Docieramy w końcu na miejsce. Jest zimno i ciemno, ale przede wszystkim wieje silny wiatr. Mam wrażenie, że zwieje mnie. Zresztą nie da się iść, nie trzymając się jakiejś poręczy, a podejście na sam koniec klifu w okolice Kuli Ziemskiej jest po prostu niemożliwe. Zresztą i tak nic nie widać, każdy osłania się od podmuchów wiatru. Z chęcią wracam do ciepłego budynku centrum turystycznego, gdzie czeka nas niespodzianka – noworoczny koncert (fortepian + pieśni operowe) oraz szampan i przekąski. W końcu mamy 1 stycznia! Jest wspaniale, a muzyka klasyczna w takim miejscu przyprawia mnie o gęsią skórkę. Jest to jedno z tych przeżyć, które zapamiętam do końca życia!
Kolejna noc na promie i następnego dnia dobijamy do celu naszego rejsu – Kirkenes. Jesteśmy już niedaleko granicy fińskiej i rosyjskiej. To niewielkie miasteczko liczy zaledwie 3 500 osób, ale oferuje wiele atrakcji dla turystów z oglądaniem zorzy polarnej na czele. To tu właśnie znajduje się hotel ze śniegu, gdzie spędzę dzisiejszą noc. Zawsze o tym marzyłam! Ciekawe, czy nie zamarznę?
Ale najpierw inne atrakcje 🙂 Skutery śnieżne. Trochę mnie przerażają (wtedy jeszcze nie jeździłam na motocyklu ani nawet o tym nie myślałam) i pociągają jednocześnie. Wyruszamy po zarzniętym Langfjord w kierunku syberyjskiej tajgi. Z każdym kilometrem zaczynam nabierać odwagi i bawić się coraz lepiej. Okazuje się, że to nie jest wcale takie trudne. Oczywiście trasa jest dostosowana dla poczatkujących, ale i tak mam z tego dużo frajdy! Na koniec lądujemy w tradycyjnym lavvo (czyli namiocie, podobnym do indiańskiego tipi), gdzie grzejemy się przy ogniu. Tym razem kolejne lokalne rarytasy: świeży krab królewski!
Powrót przez miasteczko, krótki spacer, by zobaczyć, jak żyją ludzie. Kilka sklepów, białe ulice, spokój i cisza. Fajnie przyjechać na jedno popołudnie, ale nie chciałabym tu zamieszkać na dłużej.
W końcu docieram do Kirkenes Snowhotel. Hotel jest wyjątkowy. Ze śniegu i lodu jest zbudowane wszystko: korytarze, pokoje, łóżka, stoły i krzesła w lodowym barze, nawet szklanki. Każdy z pokoi ma swoją indywidulną dekorację, a śpi się na lodzie… Temperatura utrzymuje się na poziomie -4 stopni. Jak można wytrzymać tak całą noc? Do zobaczenia jutro, jeśli nie zamarznę…
Nasz pobyt zaczynamy od ciepłej przekąski w drewnianej chacie obok, gdzie też dostajemy nasze pokoje. Kluczy brak – drzwi do pokoi to kotara, więc jeśli ktoś w nocy, grzejąc się od środka w lodowym barze pomyli pokoje, to może być rano niespodzianka.
Zwiedzam hotel i robię tysiące zdjęć – dekoracje są wspaniałe, a jedna lepsza od drugiej. Podobno co roku, wraz z nową edycją hotelu, się zmieniają. Zastanawiam się, jak przetrwam tą noc. Okazuje się jednak, że na końcu korytarza są drzwi, a za nimi dwupiętrowy budynek. Parter to łazienki, szatnie i ciepłe termiczne śpiwory, jakich używają żołnierze na dalekiej północy. Każdy ma zabrać przed spaniem sobie śpiwór (cieplutki) i pamiętać, żeby nie ubierać się zbyt ciepło. Bielizna termiczna tak, ale już kurtki nie. Śpiwory są przystosowane do bardzo niskich temperatur, a człowiek ubrany zbyt grubo się przegrzeje i potem będzie mu zimno. W sumie logiczne. Jest też strefa z gorącymi napojami oraz strefa relaksu, gdzie można się ogrzać. Na wypadek, gdyby ktoś poczuł się w hotelu niekomfortowo. Na szczęście nie musiałam korzystać, ale sama świadomość już pomogła.
Na pierwszym piętrze znajduje się natomiast restauracja, gdzie dostaliśmy trzydaniową ekskluzywną kolację. Kolejne zaskoczenie. Dopiero po posiłku przenieśliśmy się na dobre do lodowych komnat i baru. Pobyt w hotelu sprzyja integracji. I nie chodzi tu o brak drzwi do pokoju czy współdzielone łazienki. Niewielka ilość pokoi, wspólne posiłki przy dużym stole i bar z lodu to miejsca, gdzie wszyscy się spotykają, aby na końcu stać się jedną, wielką rodziną.
Sama noc przebiegła spokojnie i nie zamarzłam, co więcej – nie zmarzłam, ku mojemu zaskoczeniu. Kolejne marzenie się spełniło! A spanie na lodzie okazało się niepowtarzalnym przeżyciem!
Na terenie hotelu znajduje się farma reniferów i psów husky, można wypożyczyć biegówki. Przede wszystkim to idealne miejsce do obserwowania zorzy polarnej, ale i tym razem się nie udało. To już ostatnia noc na dalekiej północy, gdzie mam możliwość dojrzenia aurora borealis. Podczas wyjazdu udało się wszystko zrealizować, oprócz tego jednego.. No cóż, będę musiała tu wrócić!
Strefa arktyczna nie jest pierwszym pomysłem, jaki przychodzi do głowy, kiedy myśli się o sylwestrze. Ale daleka północ ma wiele do zaoferowania w zimie: doświadczenie nocy polarnej (chociaż po wylądowaniu w Polsce przez pierwsze pół godziny czułam się jak kret – nie mogłam patrzeć na światło); dla tych, którzy mają więcej szczęścia również zorzę polarną; psie zaprzęgi; skutery śnieżne; tradycyjną kulturę społeczności Sami; przepyszne jedzenie; spanie w hotelu ze śniegu; pomocnych i miłych ludzi; niesamowitą przyrodę; wbrew pozorom piękne widoki. Podróżując sama, po drodze spotkałam wspaniałych ludzi, zarówno tubylców, jak i turystów. Bo tłumy tu nie przyjeżdżają, a Ci którzy dotrą, są zdeterminowani i wiedzą, czego szukają!
I tego też Tobie życzę na Nowy Rok!
PLAN PODRÓŻY:
Data | Miejsce | Nocleg |
29 grudzień | Przylot do Oslo Zwiedzanie miasta | Oslo |
30 grudzień | Lot Oslo – Tromso (2h) 17:00 Tromso – Camp Tamok (transfer 75min) Psie zaprzęgi (15km) + tradycyjny posiłek w namiocie Sami Powrót do Tromso 24:00 | Tromso |
31 grudzień | 9:00 – 15:00 Rejs – oglądanie wielorybów (MB Havcruise) 17:00 Zaokrętowanie na prom (Hurtigruten) Sylwester na promie | Prom (Hurtigruten) |
1 styczeń | Rejs wzdłuż wybrzeża i fiordów, kolonia ptaków Sværholdtklubben, krajobrazy Finnkjerkja Przypłyniecie popołudniem do Honningsvag Przejazd do Nordkapp Nordkapp – koncert noworoczny (2h) Powrót na prom | Prom (Hurtigruten) |
2 styczeń | Przypłynięcie do Kirkenes i wykwaterowanie 13:00 Skutery śnieżne po zamarzniętym Langfjord (Barents safari – 3.5h) Zwiedzanie Kirkenes (1h) Nocleg w hotelu śnieżnym | Kirkenes Snowhotel |
3 styczeń | Lot Kirkenes – Oslo | Oslo |
4 styczeń | Powrót do Polski Lot Oslo – Kraków |
Relacja i zdjęcia: grudzień 2014 / styczeń 2015
Zdjęcia Norwegia: http://agiontheway.pl/galleries/norwegia/